wrz 22 2015

Na własne oczy


Komentarze: 0

 

Pamiętam jak tysiące Polaków przeszło przez obóz w Traiskirchen. Pamiętam co się tam wtedy działo. A bywało różnie...

 Zapakowałam do samochodu nieco ubrań, buty, jeansy, nieco owoców... pojechałam na Naschmarkt. Wpadłam na pomysł aby namówić sprzedawców na wspomożenie uchodźców. Co dostałam?  5 kg jabłek i ok. 3 kg winogron dla dzieci. Parę par butów dla dzieci, mężczyzn, adidasy, 2 bawełniane pidżamy dla dorosłych, parę płaszczy, kilka swetrów (bo zbliża się zima), piłkę, puzzle, tornistry, zabawki... Byłam wzruszona.

Wzdłuż ulicy przy której znajduje się obóz stoją liczne grupy ludzi i co chwilę pojeżdża jakiś prywatny samochód wyładowany darami. Ledwie otworzyłam drzwi auta jak zbiegła się grupa kobiet wydzierając sobie rzeczy, torby z tylniego siedzenia. Błąd, że pojechałam tam sama. Wymiotły wszystko, nawet moją torbę z zakupami dla siebie na weekend. Otworzyłam bagażnik i za chwilę był pusty. Wysiadłam, zamknęłam samochód i ruszyłam z aparatem fotograficznym w ręce aby zrobić nieco zdjęć. Zobaczyłam swoje zakupy w swojej torbie chciałam je zabrać, ale agresywny mężczyzna narobił krzyku, że to jego. Zbiegło się parę osób, którym wytłumaczyłam sytuację. Wszyscy mówili do mnie po... niemiecku (!) z dziwnie mi znanym wiedeńskim akcentem. Oczywiście roześmiałam się i zostawiłam tę torbę ale już byłam pewna, że do prawdziwych Flichtlingów ona nie dotrze. Bandy tutejsze korzystają z okazji i wyłapuję przyjezdnych oraz zabierają co przywiozło się dla tych biedaków z Afryki.

 Apel do ludzi dobrej woli! Przekazywać dary na portierni, tam je przyjmują pracownicy obozu i przekazują uchodźcom. I wtedy nasza pomoc jest realna. W tygodniu jeszcze raz tam pojadę ale mądrzejsza o to doświadczenie nie dam nic na ulicy.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz